Fit Farmer: stworzyliśmy aplikację, która pozwala kupić świeże produkty prosto od rolnika
| 6 sierpnia 2024
Mateusz Perowicz rozmawia z Sebastianem Staniewskim na temat kondycji polskiego rolnictwa
Rolnicy pokazali się ostatnio jako znacząca siła. Jedną z osób, które na fali protestów zyskały większą popularność, jest Sebastian Staniewski, znany w mediach społecznościowych jako FitFarmer. Czy żeby dotrzeć do przeciętnego odbiorcy, trzeba grać z krowami w piłkę? Jakie są problemy polskich rolników? I czy stworzona oddolnie aplikacja Food Farmer ma szansę przezwyciężyć trudności, z którymi nie dało sobie rady Ministerstwo Rolnictwa? Na te i inne tematy z Sebastianem Staniewskim rozmawia Mateusz Perowicz.
Skąd pomysł na aplikację, która łączy producentów żywności bezpośrednio z ich potencjalnymi klientami? Aplikacja umożliwia szybkie znalezienie lokalnych produktów, np. świeżych warzyw, owoców, mięsa i innych, prosto od producentów rolnych z okolicy. Jak powstała aplikacja Food Farmer?
Pomysł pojawił się w mojej głowie już dawno temu. Zaczęło się od mleka. Chciałem dowozić je bezpośrednio do domów klientów. Ale ludzie są zbyt przyzwyczajeni do wygody. Nie chciało im się myć butelek i oddawali brudne. To sprawiało problemy. Jednak widziałem, że zainteresowanie jest bardzo duże. Nie tylko mlekiem, ale także jajkami, warzywami, wszystkim, co ze wsi.
No ale dostępu do lokalnej żywności nie było. Zdarzały się też czarne charaktery, ludzie kupujący jajka na fermie, stawiający je na straganie i udający, że to są jaja ze wsi. Zweryfikowanie, czy rzeczywiście z tej wsi pochodzą, było dużym problemem.
Wpadłem więc na pomysł z aplikacją. Po prostu dziś praktycznie każdy ma telefon, od najmłodszego do najstarszego członka rodziny.
Czy to się udało? Czy faktycznie istniała ta grupa ludzi poszukująca żywności prosto od rolnika?
Szczerze mówiąc, spodziewałem się zainteresowania, ale nie aż takiego. Aplikacja bardzo szybko przyciągnęła grubo ponad 100 tysięcy zarejestrowanych użytkowników, a ponad 91% z nich pozostało i nadal korzysta z apki. Aplikacja cały czas jest aktywna, ludzie nie usunęli jej, przeglądają strony bądź udostępniają ogłoszenia. Więc jest to ogromny sukces, którego kompletnie się nie spodziewałem. Liczyliśmy na 10, może 20 tysięcy użytkowników.
Mówi pan w liczbie mnogiej. Jest jakiś zespół aplikacji? Kto za nią odpowiada?
Jest. Jestem ja, jako – powiedzmy – pomysłodawca. Plus jeden „tajny” członek, którego na razie nie zdradzam. To osoba z mojej rodziny, która pomaga mi w kwestiach technicznych, informatycznych.
Czyli wszystko, co znajdziemy w tej aplikacji, do tego całe zaplecze, to praca dwóch osób?
Tak, to wszystko jest pracą dwóch osób. Oczywiście na początek zgłosiliśmy się do odpowiedniej firmy, która pomogła nam ogarnąć panel wstępny. Przygotowali też badania rynkowe i plan, jak aplikacja miałaby dokładnie funkcjonować. Wypracowaliśmy wspólną strategię oraz układ paneli.
Od tego momentu poradziliśmy sobie z aplikacją sami. Zresztą trzeba było nadać jej jeszcze więcej sensu, podkreślić ją. Cały czas ją rozwijamy, dodajemy wiele narzędzi dla klienta i dla sprzedającego.
Nie wiem, czy pan słyszał o aplikacji „Polska smakuje”, którą kiedyś robiło Ministerstwo Rolnictwa i która miała pełnić podobną funkcję? Wydano na nią 2 miliony złotych, a zupełnie nie działała. Wasza aplikacja działa, rozwija się i z pewnością kosztowała mniej.
Kurczę, taki kapitał i nie wyszło! To może zrobiona była bezpłciowo, bez serca. Bo ja czuję temat i mam bliski kontakt z rolnikami, więc jestem w stanie w jakimś stopniu na nich wpłynąć, dać dobrą radę i to sensownie współgra. Obecnie planuję szereg filmików instruktażowych o tym, jak przygotować ogłoszenie, jak zachęcić do kupna danego produktu itd. Taki samouczek, który pomoże innym zacząć.
Właśnie, filmiki. Ja zacząłem śledzić pana profil na TikToku, jeszcze zanim pojawiła się aplikacja. Chciałbym dopytać, czy TikTok jest taką platformą, która pozwala dotrzeć z treściami dotyczącymi rolnictwa i rozwoju obszarów wiejskich do osób, które na co dzień się nimi nie interesują?
To zależy. Nie każdy jest w stanie się przebić. Można trochę poprawić zasięgi popularnymi tagami bądź jakimiś innymi zabiegami typu ustawienie miejskiej lokalizacji. Inaczej nasz przekaz trafia do najbliższego otoczenia, czyli do rolników.
Trochę się poznałem na internecie. Miałem wiele kont, kilka z nich zostało zbanowanych z różnych powodów. Nauczyłem się, że tu trzeba być konsekwentnym i mieć ciekawy pomysł. Żeby się przebić do świata miasta, zacząłem odgrywać śmieszne, wręcz głupie scenki z bykami. Ludzie się zainteresowali, „o ja, gościu z krową w piłkę gra”.
Gdy to chwyciło, zacząłem mieszać przekaz. Pięć filmików śmieszno-żartobliwych i dwa, trzy merytoryczne, o mleku, ziemi, kukurydzy. Znów coś śmiesznego, a potem trochę o sprzęcie. I ta taka internetowa dwupolówka zadziałała. Robię to na kanale już od dwóch lat, a cały czas ma wzięcie.
Czyli trzeba zagrać z krowami w piłkę, żeby ktoś wysłuchał tych merytorycznych rzeczy?
Trochę tak jest. Ludzi przyciągają rzeczy dziwne i kontrowersyjne. Dopiero potem przychodzi chęć dowiedzenia się czegoś więcej. „A może ten facet coś jeszcze ciekawego pokazuje?”. Wówczas zaczyna się taka gra, dzięki której odbiorca dociera do nieoczywistych treści. Zarówno starsi ludzie, jak i młodsi widzowie piszą na przykład, że gdyby nie ten kanał, to nie wiedzieliby kompletnie, skąd się bierze mleko, co jedzą krowy, co to jest kiszonka itd.
Czyli pana projekt jest częściowo projektem edukacyjnym?
Można tak powiedzieć. Ja nie prezentuję treści stricte rolniczych, bo to jest nudne opowiadanie, dla mnie przynajmniej. Jest wiele kanałów, które pokazują: „Tyle i tyle dałem nawozu, ta i ta odmiana. Ile siałem? Jaki jest rozstaw, ile kilogramów, jakie opryski?”.
Opowiedzenie o tym to nic trudnego, wystarczy krótkie przygotowanie, ale to się nieciekawie ogląda. Ja wolę przekazywać treści w sposób skrócony, humorystyczny. Dlatego cały czas muszę kombinować.
Mnie pana materiały zaczęły się wyświetlać głównie w okresie protestów rolniczych. Był pan wtedy ważnym głosem. Chciałem zapytać, jak pan je ocenia? Minęło już sporo czasu.
Było parę akcji przeprowadzonych w różnych miejscach kraju, do tego protest ogólnopolski, który był bardzo, bardzo liczny. Odbył się w wielu miastach: w Białymstoku, Poznaniu, Krakowie, Katowicach, naprawdę mocno były zatkane Kielce. Był też długi protest na granicy, nie do końca przemyślany, ale był. Tam były trudne tematy, to wiadoma sprawa jest.
Myślę, że po części można je uznać za sukces, ale niestety finalnie odpuściliśmy temat. Nikt nie chce już strajkować, pojawiają się jeszcze pojedyncze głosy, ale trudno się przebić i kogokolwiek namówić. Żniwa idą. Pytanie, czy jest na co czekać? Cena trochę się podniosła, ale nie jest to nic zadowalającego.
Właśnie. Mnie się wydaje, że jest jeden bardzo wyraźny sukces tych protestów, który mnie osobiście szczególnie cieszy, bo też pochodzę z obszarów wiejskich. Jest nim pokazanie nowego pokolenia polskich rolników: ludzi młodych, przedsiębiorczych, wykształconych.
Zgoda. Mamy odważnych, zaradnych, młodych rolników, którzy prowadzą duże przedsiębiorstwa, często działające na skalę międzynarodową, o których wcześniej nikt nie miał pojęcia. Te protesty zjednoczyły wiele zaangażowanych we wspólną sprawę osób. Ale również w tym czasie wyłoniło się trochę wilków w stadzie, ludzi fałszywych.
Szkoda tylko, że nie udało się wywalczyć realizacji naszych postulatów, ale trudno się też dziwić. W naszym kraju prędko można zostać zniechęconym do takich działań. To jest walka z wiatrakami. Gdy pojechaliśmy do Warszawy, to zostaliśmy wręcz zmuszeni przez policję do rozejścia się.
Aby uciąć różne spekulacje, zapytam wprost. Jakie były rzeczywiste powody tych strajków? Mówi się, że to była po prostu emocja antyukraińska. Z drugiej strony wskazuje się na Europejski Zielony Ład, a z trzeciej pojawiają takie zupełnie pragmatyczne rzeczy, jak produkcja na granicy opłacalności.
Na pewno produkcja na granicy opłacalności. Ale wskazałbym również taki aspekt stricte bankowy, który moim zdaniem odegrał szczególną rolę. Po prostu w ostatnim czasie na rynku działy się pewne rzeczy, które nie powinny się wydarzyć. Nagle mleko osiągnęło tak ogromną cenę, że nie wiadomo było, co się dzieje. W lepszych mleczarniach można je było sprzedać po 3 złote, a w średnich po 2,62–2,80. Chwilę później również cena zboża niesamowicie wystrzeliła.
W związku z tym ruszyła lawina. Gospodarze, rolnicy, handlarze poczuli ogromną różnicę w portfelach, ale i tak wszyscy czekali ze sprzedażą na dalszy wzrost. Ci, co mają ogromne magazyny, sprzedali po ówczesnej cenie, bo i tak im się to opłacało. Część czekała, ale niestety chwilę później przyszło drastyczne cięcie, ceny poszybowały w dół. Więc w momencie, kiedy oni chcieli mieć odbicie finansowe, sprzedać trochę zboża, okazało się, że, kurczę, nie ma sensu tego sprzedawać. Wielu ludzi pokupowało jakieś maszyny, sprzęty, kombajny, często na kredyt. Wielu się cieszyło: „Wezmę sieczkarnię, kombajn, traktor nowy. Przecież teraz tak płacą”. To tąpnięcie było, moim zdaniem, przyczyną klęski wielu osób.
Druga sprawa, opłacalność produkcji jest na granicy. Rolnikom coraz bardziej jest dokręcana śruba, a im mniejszy gospodarz, tym ma trudniej. Za wszystko płaci więcej. Nie ma cen hurtowych nawozu, nie ma też pracowników, którzy mu pomogą.
A czy osoby, które tak aktywnie protestowały i były zmobilizowane, mają dzisiaj na kogo głosować? Czy mają swoją reprezentację polityczną, czy jest to, że tak to ujmę, bezdomna grupa na scenie politycznej?
Część rolników poparła Konfederację, która według wielu jest jedyną jeszcze słuszną partią. Jednak większość poszła za PiS-em. Podobno ponad 60%. Trudno powiedzieć, co zrobić, każdy kieruje się swoim interesem. Ja sam myślę, że ta trwająca już od wielu lat przepychanka między KO a PiS-em jest po prostu taką mocną grą aktorską różnych polityków oraz partii. A z tą reprezentacją jest spory problem, chociaż wielu ludzi niby się przebiło do polityków. Ale dopiero głosowania pokażą, czy głos rolników będzie słyszany.
Ja w ogóle staram się nie żyć polityką. Żyłem nią podczas protestów, wówczas mocno próbowałem sklecić grupę rolników, ale było ciężko. Niestety jesteśmy bardzo podzieleni. Rolnictwo jest wielobranżowe, są owoce, warzywa, ten ma zboże, tamten krowy, ten byki, a tamten kaczki. Zawsze ktoś jest zadowolony, bo np. ma pieczarki i żyje jak król. Więc mówi: „Mnie jest przecież wszystko dobrze. O co wam chodzi?”. A ktoś z krowami już ledwo, ledwo piszczy. Ktoś miał świnie i już go nie ma.
Dokładnie o to chciałem zapytać, bo to ważny temat. Również my w Klubie Jagiellońskim robimy już drugi projekt dotyczący obszarów wiejskich i rozwoju rolnictwa, którego jednym z efektów był raport Czas na integrację. Wyzwania i szanse dla wsi i rolnictwa w Polsce. No i pojawia się pytanie. Czy to dobrze, że polskie rolnictwo jest tak rozdrobnione? I dlaczego nie ma ruchów w kierunku jakiejś integracji? Od lat dużo się mówi, że integracja jest potrzebna, ale nie widać działań, które by miały do niej doprowadzić.
Powiem tak, to jest smutne, ale wiadomo, jak się z sąsiadem żyje. Na przykład wielu gospodarzy działa w internecie, udziela się i dyskutuje. Już tam często są podziały, ponieważ jedni mają więcej obserwujących, drudzy mniej. I dlatego jedni obrażają drugich. Ale przede wszystkim każdy chciałby być przywódcą. W takich warunkach trudno się jakkolwiek dogadać.
Ale najsmutniejsze jest chyba to, co przeżyłem na własnej skórze. Ja mam gospodarstwo wielobranżowe: krowy, handel zbożem, trochę pola. Mogłem sobie pozwolić nawet na buraki cukrowe i różne inne mało popularne rzeczy, dzięki czemu jakoś bilansowałem straty. Jednak wielu miało gospodarstwo sprofilowane na jedną branżę i ta branża miała zadyszkę.
Właśnie te osoby, którym nie spinał się budżet, najgłośniej krzyczały na tych, którzym wiedzie się lepiej. Sam słyszałem hasła typu „drugi Kołodziejczak”, „karierowicz”, i to nie tylko pod moim adresem. W internecie działa wielu influencerów, różnych ludzi z branży agro, którzy próbowali cokolwiek zmienić. Właśnie oni byli traktowani bardzo źle. Każdy, ktokolwiek wychodził przed szereg, od razu był gnojony przez branżę.
Czyli głównym powodem braku integracji jest po prostu niechęć do współpracy?
Tak. Niechęć, ale też może zazdrość, strach. Poza tym pojawia się pytanie o sens naszych działań. Bo idziemy na strajk ogromną liczbą ludzi, tak jak na ten, który się odbył w Warszawie. Frekwencyjnie to był spektakularny sukces, wręcz jak Marsz Niepodległości. I co? I nic.
Po takiej akcji aż się nie chce wierzyć, że cokolwiek nam pomoże. No bo co? Wyjdziemy na ulicę pokrzyczeć, ale to nic nie da, tak jak w Warszawie nic nie dało. Co robić dalej? Jeżdżenie po drogach też było uciążliwe dla ludzi, a przecież oni nie byli winni.
Jaka będzie więc przyszłość polskiego rolnictwa? Jakie największe wyzwania pana zdaniem rysują się na horyzoncie?
Uważam, że w wyniku zmian kulturowych i konsumenckich otwierają się przed nami dwie drogi. Pierwsza to małe gospodarstwa, gdzie wszystko jest w 100% eko. To szansa dla mniejszych rolników, chociaż może wymagać przebranżowienia, ale ludzie chcą takich produktów, jest na nie wyraźny popyt. Z drugiej strony, pozostaną ogromne, wielkopowierzchniowe gospodarstwa, które będą robić tanią masówkę do marketów. Dla tych dwóch typów otwierają się perspektywy. Natomiast wydaje mi się, że nie będzie opcji pośredniej, możliwości produkowania tylko trochę. Ten trzeci model nie ma przyszłości.